Kenia to jeden z najbardziej popularnych celów
turystycznych w Afryce. Kraj, który kojarzy się przede wszystkim z dziką
przyrodą i egzotyką, jest też coraz częściej odwiedzany przez Polaków. A jakie wzbudza skojarzenia literackie?
Prawdopodobnie pierwszą książką, jaka przychodzi na myśl, jest Pożegnanie z Afryką (z 1937 r.)
autorstwa Dunki Karen Blixen, tworzącej pod pseudonimem Isak Dinesen. Być może
niektórzy pomyślą o wspomnieniach Kuki Gallmann Marzyłam o Afryce, jeszcze inni wymienią Białą Masajkę Szwajcarki Corinne Hofmann czy Nigdzie w Afryce autorstwa Stefanie Zweig. Zazwyczaj w takim zestawieniu dominują książki o Kenii napisane
przez cudzoziemców, rzadko natomiast padają nazwiska autorów kenijskich, takich
jak Ngugi wa Thiong’o (jeden z najpoważniejszych kandydatów do Nagrody Nobla),
Meja Mwangi, Grace Ogot, Binyavanga Wainaina czy Billy Kahora. Trudno się
dziwić. W Polsce wydano dotychczas zaledwie trzy powieści pisarzy pochodzących z
Kenii: Chmury i łzy (1972 r.) i Ziarno
pszeniczne (1972 r.) Ngugiego wa Thiong'o, z okresu, gdy tworzył jako James
Ngugi oraz Ulica rzeczna (1982 r.) Meji Mwangiego. Ukazały się one ponad 30 lat
temu i nie zostały wznowione. Niestety polskie wydawnictwa wolą publikować
książki o niewielkiej wartości literackiej (seria o białej Masajce), a nawet
całkowicie jej pozbawione, jak Kenia kiedyś była moja Henryki Kozłowskiej, niż postawić na cenionych pisarzy
afrykańskich. Najwyraźniej uważają, że pisarze spoza Afryki lepiej potrafią
dotrzeć do zachodniego czytelnika niż Afrykanie. W razie wątpliwości zawsze przecież
mogą skorzystać z porad Binyavangi Wainainy, jak pisać o Afryce.
Dom Karen Blixen w Nairobi* |
Barbara Wood, amerykańska autorka ponad 20 powieści, z
których wiele stało się bestsellerami, z pewnością nie potrzebuje żadnych
wskazówek. Sama doskonale wie, jak przyciągnąć czytelnika, sprytnie operując wielkimi
emocjami, faktami historycznymi, elementami romansu i egzotyczną scenerią. W
powieści Zielone miasto w słońcu egzotyka
występuje w postaci opisów tradycji i obrzędów największej grupy etnicznej, Kikuju,
zamieszkującej głównie okolice góry Kenia. Natomiast tłem historycznymi są
dzieje Kenii od 1919 r. aż po lata 80. XX wieku. Źródłem emocji są namiętne
relacje i konflikty między członkami dwóch rodzin, brytyjskich osadników
Trevertonów i kikujuskiego rodu Mathenge. Klątwa rzucona przez znachorkę
Wacherę zagraża przyszłości Brytyjczyków. Na szczęście niestrudzona doktor
Grace Treverton czuwa nad bezpieczeństwem rodziny i prowadzonej przez nią misji
charytatywnej. Burzliwy przebieg ma też przygoda miłosna oziębłej hrabiny Rose
Treverton z włoskim księciem Carlem, codziennie odwiedzanym przez tę piękną niepokalaną kobietę, która
chyba zstąpiła wprost z obrazu Botticellego. [1].
Pomimo wielu zwrotów akcji, fabuła tej 775-stronicowej książki
jest dosyć przewidywalna. Wood korzysta bowiem ze sprawdzonych, wielokrotnie
powielanych motywów, jak zakazana miłość, zdrada czy odkrycie prawdy po wielu
latach. Pod względem charakterologicznym i psychologicznym postacie są niezbyt
złożone i często zestawione na zasadzie kontrastu, np.: nieprzyjazna, złośliwa
Wachera i jej przeciwniczka Grace, będąca wzorem cnót wszelakich. Literacko
powieść mocno przeciętna, ale oczywiście nie mogło zabraknąć fragmentów
pisanych charakterystycznym, melodramatycznym stylem:
Policzki o
barwie kości słoniowej teraz płonęły, wargi drżały. Pasma włosów srebrzonych
księżycową poświatą wymknęły się spod grzebieni i obramowywały owalną
twarzyczkę. [2]
Rzeka
ucichła, ptaki wśród drzew przestały śpiewać. Nagle podszedł do Debory i
położył ręce na jej nagich ramionach. Oboje poczuli jakiś prąd. Zacisnął palce,
patrząc na nią. [3]
Góra Kenia |
Zdecydowanie najciekawsza jest warstwa
obyczajowo-historyczna powieści. Barbara Wood zręcznie wplata losy bohaterów w
dzieje Kenii, wzbogacając je o tradycje i zwyczaje Kikuju. Niestety autorka nie
ustrzegła się drobnych błędów i nieścisłości. Według pisarki podczas masakry w
wiosce Lari zginęło 170 osób, natomiast oficjalne mówi się o 74 ofiarach śmiertelnych
i około 50 rannych. Nieprawdą jest też, że w języku kikuju nie ma słowa
„dziękuję”, ani że Kikuju ze strachu nie wymawiają słowa „siedem” [4]. Kolejny
błąd dotyczy opisywania małżeństwa jako sprzedaży żony. Jomo Kenyatta,
antropolog i pierwszy prezydent Kenii, na którego powołuje się Wood, wyjaśnia w
swojej książce Facing Mount Kenya
zwyczaje małżeńskie, podkreślając że takie postrzeganie jest błędne i wynika
głównie z niewłaściwej interpretacji kwestii posagu. Wygląda jednak na to, że tego
typu nieścisłości nie są przypadkowe. Wood przedstawia pewne sprawy w sposób dość
wybiórczy. Cytując Kenyattę: Kikuju nie
całuje dziewczyny w usta jak Europejczyk: dlatego więc ngueko, pieszczota, zastępuje całowanie [5] uwypukla to, co może zaskakiwać zachodniego
czytelnika, natomiast pomija niewygodną dla niego część zdania: ale, w przeciwieństwie do Europejczyków,
którzy bardzo lubią się całować w miejscach publicznych, Kikuju uważają takie
publiczne okazywanie czułości za wulgarne. [6] W podobnie selektywny sposób
autorka traktuje informacje o podziale prac między mężczyzną a kobietą Kikuju. Razi
też powielanie stereotypów i stosowanie przez nią europocentrycznego filtru,
który widać już w pierwszym zdaniu: Początek
Kenii był dziełem przypadku. [7] Najbardziej wyraźne staje się to przy
opisywaniu powstania Mau Mau: Kikuju to dzikusy
Nairobi [8], którzy prowadzą kampanię
terroryzmu [9] i …są ich setki, tych
Afrykanów, dzikich, obszarpanych, wymachujących penge i włóczniami,
rozszalałych, krwiożerczych. [10]
KICC, Nairobi |
Niestety w powieści najgorsze jest coś innego. Polski
czytelnik musi się zmierzyć z nieudolnym spolszczeniem, polegającym
na fonetycznym zapisie prawie wszystkich nazw własnych oraz słów pochodzących z
języka suahili i kikuju zgodnie z
zasadami języka angielskiego (sic). To nie tylko utrudnia odbiór, ale również wprowadza w błąd czytelnia,
do którego trafia mocno zniekształcona kenijska rzeczywistość. I tak, na
przykład, główna bohaterka Wachera Mathenge stała się Oczerą Madengej. Thahu, klątwa rzucona na rodzinę
Trevertonów, została zastąpiona przez tsehę,
harambee przez harembi, a mitologiczną postać Mumbi
przemianowano na Mambi. Według
tłumaczki tradycyjna potrawa kenijska to irajo
(zamiast irio), obrzęd
obrzezania nazywa się ajrue (irua), a jedno z kluczowych słów w
historii Kenii, uhuru, to juhuru itd. Jest to o tyle dziwne, że w 1972
r. Zofia Kierszys tłumaczyła także powieść Ngugiego wa Thiong’o Chmury i łzy, w której zastosowała zupełnie
inną strategię tłumaczeniową. Niewykluczone więc, że za tę „nowatorską” metodę
odpowiada redakcja wydawnictwa Prószyński i S-ka.
[1] Wood Barbara Zielone
miasto w słońcu, Prószyński i S-ka, Warszawa, 2007, s. 420
[2] tamże, s. 60
[3] tamże, s. 655
[4] „dziękuję” to „nĩ wega”, „ngatho” bądź „thengio”. Wood miała pewnie na myśli tę
ostatnią formę, która przypomina angielskie „thank you”. Liczba 7 ma duże
znaczenie w tradycji Kikuju, przede wszystkim podczas rytuałów magicznych, ale
za pechową uważa się liczbę 10.
[5] tamże s. 679
[6] Kenyatta Jomo Facing
Mount Kenya, Vintage Books, 1965 s. 150, [tłumaczenie moje]
[7] Wood Barbara Zielone
miasto w słońcu, Prószyński i S-ka, Warszawa, 2007, s, s. 5
[8] tamże, s. 480
[9] tamże, s. 522
[10] tamże, s. 541
[*zdjęcia pochodzą z mojego archiwum]
Autor: Barbara Wood
Tytuł: Zielone miasto w słońcu
Tytuł oryginału: Green City in the Sun
Tłumaczenie: Zofia Kierszys
Data wydania: 22.11.2007
Liczba stron: 775
Cena: 34,90 zł
ISBN: 978-83-7469-614-2
Waugh w "Daleko stąd. Podróż afrykańska" do "białej klasyki kenijskiej" zalicza jeszcze "Vertical Land" Fredericka de Janze poświęcony towarzystwu z Happy Valey, do którego należała też Blixen.
OdpowiedzUsuńNie znam tej książki i raczej (na pewno) po nią nie sięgnę. "Zielone miasto…" czytałam bardziej z ciekawości niż z potrzeby serca. Niestety po raz kolejny przekonałam się, że – cytując Basila Davidsona: "zachodni pisarze wciąż publikują powieści, które są reklamowane jako książki o Afryce, ale faktycznie są o 'nas' w Afryce".
OdpowiedzUsuńI nie masz czego żałować, to w sumie historyjki o tym jak biali spędzali czas w Kenii, która rozgłos (?) zdobyła tylko dzięki atmosferze skandalu towarzyszącej jej bohaterom. Szczerze mówiąc to myślałem, że "przejedziesz się" bo Blixen, chociaż "Pożegnaniem z Afryką" (książką) byłem zauroczony mimo, że nie przepadam za tego typu literaturą. Może o Davidson miał rację ale gdzie mu tam, jeśli chodzi o talent literacki :-).
UsuńPewnie się zdziwisz, ale mnie także podobała się książka "Pożegnanie z Afryką". Film zresztą też. Blixen jestem w stanie wiele wybaczyć. Natomiast jej naśladowcom już nie.
OdpowiedzUsuńFilmu nie oglądałem bo miałem traumatyczne doznania po "Nigdzie w Afryce", a do książki podchodziłem jak do jeża nastawiony na romansidło umieszczone w egzotycznym anturażu natomiast kończyłem ją z żalem, że to już koniec i poczuciem niedosytu. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że ma ciąg dalszy "Cienie na trawie" i ukazała się "odbrązawiająca" ją biografia B. Detlef. Coś z mistyfikacją wizerunku jest chyba na rzeczy - bo na angielskiej wersji biografii Blixen w wikipedii na portrecie C. Van Vechten'a jest ukazana z maską tyle, że to nie maska z Kenii bo Kikuyowie chyba w ogóle nie używali masek a z regionu Liberii i WKS z plemienia Dan.
UsuńAle jesteś spostrzegawczy! Kikujusi używali takich masek: http://www.curioplanet.com/en/tribal-masks/32-kikuyu-warrior-mask.html.
UsuńW Kenii maski były noszone przede wszystkim na wybrzeżu, przez Suahili i Giriama.
Obawiam się, że jeśli poznam więcej szczegółów z życia Karen Blixen, to cały czar pryśnie :) Z tego też powodu nawet nie wracam ani do książki, ani do filmu „Pożegnanie z Afryką”.
Strona nie otwiera się - złośliwość przedmiotów martwych ale rozumiem, że to co bym na niej zobaczył różni się od tego co jest na portrecie Blixen :-). Lubię czasami, podrapać trochę paznokciem, tyle że okazuje się niekiedy, że pod politurą jest nie drewno a paździerze :-).
UsuńNie wiem, dlaczego się nie otwiera. Ale dobrze rozumujesz.:)
Usuń